piątek, 12 października 2012

Nadchodzi zima...

a wraz z nią przeziębienia, grypy i inne takie.
Reklamy kuszą nas cudownymi tabletkami, które mają jakoby zapobiec chorobie bądź ją wyleczyć. Jak ktoś lubi się truć tymi paskudztwami to może mu one pomogą, ale przy okazji zryją żołądek itd. Poza tym jemy tabletek tak dużo, że jesteśmy już na nie uodpornieni. Swoją drogą ile czasu bierzecie lekarstwa na przeziębienie/grypę czy inną infekcję zanim się Wam polepszy? Tydzień? Jeżeli tak to znaczy, że organizm sam sobie poradził z infekcją a tabletki niewiele tu pomogły (bądź nawet zaszkodziły zbijając lekką temperaturę niezbędną do samoleczenia organizmu). W ramach ciekawostki i tego jak lek powinien działać:
moja Prababcia przez całe życie leków nie brała. Jak miała 93 lata dopadła ją ostra infekcja, która położyła m.in. mojego kuzyna (lat 30) na ponad tydzień. Babcia dała się przekonać i na wieczór wzięła 1 aspirynę- rano była zdrowa... Lek zadziałał tak szybko jak powinien bo organizm nie był na niego uodporniony.

Dobra, zapędziłem się z tymi pseudomedycznymi dywagacjami. Poniżej prosty i smaczny Misiowy sposób na radzenie sobie z jesienno-zimowymi infekcjami. Stosować trzeba jak tylko pojawią się pierwsze symptomy infekcji bądź zapobiegawczo jak zmarzniemy. Albo ot tak "dla zdrowotności" :)

Misiowy grzaniec (porcja dla 2 osób lub jednej dużej)

1 piwo (przy czym ma być to prawdziwe piwo a nie jakieś koncernowe, piwopodobne popłuczyny)
1,5 szklanki miodu pitnego (najlepiej trójniak)
1 szklanka wina czerwonego półsłodkiego
4-5 łyżek miodu (leczniczo polecam lipowy, smakowo gryczany lub leśny-spadziowy)
sok z całej cytryny
cynamon
imbir
5 goździków
świeżo starta gałka muszkatołowa

Do garnka wrzucamy przyprawy i lekko podgrzewamy cały czas mieszając. Jak lekko się przyprażą i puszczą zapach wlewamy alkohol i grzejemy aż będzie mocno gorące ale nie zagotowujemy. Jak nieco przestygnie dorzucamy miód i sok z cytryny. Nie można tych składników dodawać do zbyt gorącego płynu, gdyż w temperaturze powyżej 40 stopni miód i cytryna tracą swoje właściwości. Po rozpuszczeniu miodu od razu podajemy w glinianych czarkach. I zaraz potem do łóżka pod pierzynę bo grzeje na prawdę mocno i trzeba to wykorzystać. Rano co do zasady budzimy się zdrowi.
Kuracja taka jeśli nawet nie pomoże to przynajmniej będzie nam weselej a jak wiadomo dobry nastrój też pomaga wyzdrowieć :)

Powyższy przepis możemy oczywiście modyfikować na różne sposoby w zależności od gustów. Przepisy na grzane wino czy miód podam jak będzie zimniej :)

Ciekawostka dla odważnych. W dawnej Polsce do grzańców często dodawano masło. Brzmi to może dziwnie ale jest na prawdę ciekawe. Masło pomaga strawić alkohol, który w jego obecności nie wchłania się tak mocno do przewodu pokarmowego. Ponadto wraz z tłuszczem lepiej przyswajane są dobroczynne substancje zawarte w składnikach naszego grzańca (flawonoidy z wina i piwa i przypraw, związki mineralne i witaminy z miodu i cytryny). Jeśli ktoś się odważy spróbować to nie pożałuje- smak grzańca z delikatnym aromatem masła jest zniewalający i bardzo przyjemnie się go pije. Masło łagodzi też lekko ostry smak imbiru i goździków co pomaga wypić napój przy bolącym gardle.
Jeżeli dodajemy masło do grzańca to robimy to na samym początku. W garnku rozpuszczamy masło i mieszamy je z przyprawami- dzięki temu wyciągniemy z nich jeszcze więcej aromatu.

Powyższy grzaniec idealnie nadaje się na imprezy szkolne (w sensie liceum :-P)/studenckie/rycerskie/sesje RPG itd.. Wtedy oczywiście proporcje nieco się zmieniają. Przykładowo do gara ląduje 10 piw, 4 miody pitne, 2 wina. W dawnych, szkolnych czasach zdarzało się dolewać też do takiej mieszanki butelkę wódki... Co ciekawe kaca nie było. Może to efekt młodości, może "zmieszania" jeszcze przed wypiciem. Nie wiem, ale na wspomnienie łezka w oku się kręci... W każdym razie trunek lekko podgrzewamy przez całą imprezę, każdy z biesiadników sam sobie dolewa  kolejne porcje. Na koniec imprezy najtwardsi zawodnicy kończą to co zostało piją chochelką prosto z garnka (w tym miejscu pozdro do Jacola :) )- wiadomo, nic się nie może zmarnować.

Jeszcze krótko o tym czego robić nie należy. Mianowicie grzańca nigdy nie robimy w mikrofali. Nie odgrzewamy go też w mikrofali. Takich rzeczy po prostu się nie robi. Szklanki piwa wsadzona do mikrofali to nie grzaniec- to herezja i powinno się za to palić na stosie. Grzańca nie robimy też w czajniku elektrycznym (autentyk z jednej z wrocławskich knajp), to też porażka i siara- choć mikrofali i tak nie przebije.

Życzę zdrowia i smacznego :)

poniedziałek, 1 października 2012

Smak dzieciństwa

Wiem, że miało być o Węgrzech ale nie mogę się na razie zebrać żeby przeczytać swoje notatki. Będzie zatem o jednej z moich ulubionych potraw. Może nawet bardziej niż ulubionych- jednej z ukochanych potraw. Kojarzącej się z dzieciństwem i ciepłem babcinego domu. Konkretnie o pieczonych pierogach z kapustą i ziemniakami. Danie z kuchni wschodniej skąd pochodzi moja rodzina.
W niedzielę odwiedziłem Babcię (mieszka na wsi pod Legnicą) i jak przyjechałem to na stole czekała już cała bateria takich pierogów- 4 zjadłem od razu :-)

Przepis jest wyjątkowo prosty i nieskomplikowany:

Przygotowujemy zwykłe ciasto drożdżowe z kilograma mąki (nie słodkie oczywiście, takie jak na chleb- przepisu nie podaję bo każdy ma swój).
Gotujemy ok 10 średniej wielkości ziemniaków, ugniatamy.
Osobno gotujemy 0,5 kg poszatkowanej kiszonej kapusty- odsączamy.
Podsmażamy nieco smalcu ze skwarkami i posiekaną drobno cebulką.

Wszystkie składniki nadzienia łączymy i doprawiamy pieprzem i solą. Nadzienie nakładamy  na cienkie drożdżowe placki, zawijamy rogi do środka i formujemy okrągłe pierogi grubości ok. 1,5- 2 cm, szerokości ok 10 cm. Od spodu ciasto powinno być grubsze, z wierzchu cieńsze- może nawet nie zakrywać do końca nadzienia.
Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni tak długo, aż skórka zbrązowieje (orientacyjnie ok 30-40 min).
Pierogi podajemy na gorąco, ze skórką natartą czosnkiem i z kawałkami czosnku powtykanymi bezpośrednio w pieróg.
Coś przepysznego :-)

Do pierogów idealnie pasuje piwo. Zimne w lecie, jesienią lub zimą grzane - zaprawiane miodem, cynamonem, goździkami, gałką muszkatołową i cytryną.

Przepis znacie i zachęcam do jego wypróbowania- mimo prostoty jest na prawdę genialny.
Uprzedzam jednak, że nie uda Wam się nigdy otrzymać dokładnie takiego smaku. Po pierwsze dlatego, że moja Babcia robi te pierogi najlepiej na świecie :-). Najlepiej zresztą smakują upieczone w piecu opalanym drewnem, z piwem również na tym piecu zagrzanym (w ogóle wszystko z takiego pieca inaczej smakuje); jedzone w kuchni u Babci, po powrocie z chłodnego jesiennego lasu bądź z pracy przy rąbaniu drzewa. Gdy na zewnątrz robi się zimno i zapada mrok a nas przyjemnie grzeje płonący w piecu ogień...  Tego klimatu nie da się opowiedzieć- po prostu trzeba go poczuć.

I zaręczam, że żadne hamburgery, pizze czy wymyślne dania z renomowanych restauracji nie mogą się z tym równać ;-)