niedziela, 12 stycznia 2014

NON POSSUMUS!

Wiem, że mnie tu długo nie było. O przyczynach długo by opowiadać i jak wiadomo winni się tłumaczą, ale tak w skrócie: pokroili mnie znowu (zerwane więzadło krzyżowe), pisałem w między czasie teksty na stronę www.kuflowa.pl i urodziła mi się córeczka (kolejność chronologiczna). W związku z wydarzeniem ostatnim z wymienionych a pierwszym co do ważności ilość czasu jaką mogę poświęcić na blogowanie stopniała wręcz do zera.

Ale w końcu napisać musiałem bo mnie krew zalewa. Tym razem w przenośni, nie od skalpela czy miecza. Powiem więcej, od początku tego roku chodzę niezmiernie wręcz podirytowany. Aż się prosi, żeby zacytować jednego z moich ulubionych wykładowców: "Proszę Państwa, na co dzień nie używam słów powszechnie uznawanych za wulgarne, ale dziś muszę. BO JESTEM PO PROSTU WK...WIONY!!!". I ten oto cytat doskonale oddaje mój nastrój. Zanim przejdę do rzeczy najpierw słów kilka tytułem wstępu.

Czym jest wędzenie wie z grubsza każdy. Jak ktoś nie wie to se wygugluje.
Wędzenie to jeden z najstarszych znanych ludzkości sposobów konserwacji żywności, przede wszystkim mięsa, ale również ryb (zapewne od nich się właśnie wędzenie zaczęło), owoców, warzyw, słodu na piwo itd, itp. Znany i stosowany od ładnych paru tysięcy lat i niezmiernie popularny w szczególności w północnej Europie. Jeśli popatrzyć historycznie to w zasadzie w całej Europie. Każdy z narodów ma w tym względzie własne tradycje kulinarne i wyroby znane i cenione na całym kontynencie. Wystarczy wspomnieć tu znakomite i niedoścignione wędliny litewskie - wędzone długo zimnym dymem i suszone w wędzarniach. Słynne niegdyś i znane w całej Europie szynki praskie. Znakomite wyroby niemieckie takie jak szynka szwarcwaldzka, wędzonka brandenburska czy też cała rzesza wszelakich wurst'ów. Niecodzienne w smaku wyroby z Tyrolu czy też alpejskich wiosek, wędzone w dymie drzew iglastych (sic!). I oczywiście nasze tradycyjne polskie szynki, kiełbasy i insze wędzone mięsiwa - znane i cenione na całym świecie.

Wędzone produkty na stałe wrosły w naszą kuchnię i osobiście nie wyobrażam sobie bez nich pitraszenia. Stół wielkanocny czy też bożonarodzeniowy bez wędlin na zimno podawanych z chrzanem i ćwikłą w towarzystwie marynowanych grzybków i śliwek oraz gruszek w occie byłby strasznie ubogi. Nie wyobrażam sobie zresztą samej święconki wielkanocnej bez wędliny - czym to zastąpić? Pasztetem z soi czy jak? Tradycyjne polskie zupy takie jak żur czy grochówka muszą pachnieć wędzonką, inaczej są to tylko mierne imitacje oryginałów. Świąteczny kompot z suszu z wędzoną polską śliwką to wręcz poezja smaku. Bezsmakowe, obrzydliwe suszone śliwki kalifornijskie nie mają tego wspaniałego aromatu i głębokiego smaku. Wędzone ryby takie jak jesiotr, węgorz, pstrąg czy karp to rarytasy godne królewskich stołów. Sielawa z nocnego połowu jedzona rankiem tuż po wyjęciu z wędzarni to smak, którego nie zapomina się nigdy. Wędzona sproszkowana papryka nadaje potrawom z jej udziałem niepowtarzalny smak, którego nie da się uzyskać w żaden inny sposób. Piwa warzone z użyciem słodów wędzonych kuszą dymnym smakiem i zapachem. Whisky ze słodu wędzonego w dymie torfowym... Wymieniać można by długo.

Jeśli podobnie jak ja lubicie produkty wędzone to od września 2014 r. będziecie musieli się z nimi pożegnać, albo tak jak ja wędzić samemu (co w przypadku np. węgorza czy świeżej sielawy może być kłopotliwe z uwagi na dostępność surowca). Oto bowiem Unia Europejska w swej bezbrzeżnej mądrości postanowiła (wyrywkowo) "zadbać o nasze zdrowie" i wprowadziła dyrektywę, w myśl której w pożywieniu ilość substancji smolistych nie może przekraczać 2 mikrogramów benzo(a)pirenu na kilogram. Ma to nas jakoby ustrzec przed rakiem. Wszystko pięknie i super. Ale to kompletna bzdura i daleko posunięta hipokryzja. Owszem, substancje smoliste są w wędzonych produktach. Owszem są rakotwórcze (szczególnie w dużych ilościach). Ale jest kilka "ale". Po pierwsze obecna norma (5 mikrogramów na kilogram) jest wystarczająca z punktu widzenia naszego zdrowia. Onkolodzy wypowiadający się w temacie twierdzą, że dla naszego zdrowia nie ma istotnej różnicy między obecnymi normami a tymi, które mają od września obowiązywać. Stanowisko Unii nie jest poparte żadnymi badaniami. Jeśli nawet przyjąć, że wędzonki są tak strasznie niebezpieczne, to należy zwrócić uwagę, że jednak spożywa się je w ograniczonych ilościach. Stosunkowo rzadko zdarza się przecież zjeść naraz kilogram kiełbasy czy szynki. Wędlin nie jada się też przecież codziennie. Argument o nadmiernym spożyciu substancji smolistych możemy zatem włożyć między bajki.

Jeśli już jesteśmy przy tych nieszczęsnych substancjach smolistych to przecież nie występują one tylko w produktach wędzonych. Występować będą de facto w każdym pożywieniu przyrządzanym z użyciem ognia, a więc na grillu, w prawdziwym piecu chlebowym czy piecu do pizzy. Czy zatem produktów tak przygotowanych również mamy nie jeść? Czy zabronimy Włochom robić pizzy a wszystkim południowcom grillowania? Wolne żarty. To by spowodowało większy kryzys niż bankructwo Grecji.

Substancji smolistych przyjmujemy na co dzień spore ilości z innych źródeł. Idąc do pracy w centrum miasta wdycham codziennie tyle spalin, że dym z wędzarni to przy tym mały pikuś. Czy zatem zakazać się powinno mieszkania w mieście? A jeśli już przy substancjach smolistych jesteśmy, to co z dymem papierosowym? Wszak to główne źródło tego paskudztwa i zaryzykowałbym stwierdzenie, że ciut bardziej szkodliwe niż wędliny. Tymczasem papierosy nadal kupić można. Co więcej idąc miastem czy stojąc na przystanku jestem truty dymem papierosowym przez innych mimo, że sam nie palę. Czemu zatem z tym problemem Unia nic nie zrobi? Zjedzenie nawet kilograma przewędzonej i pełnej benzo(a)pirenu na przystanku nie wpłynie w żaden sposób na pozostałych oczekujących. A wypalenie papierosa już tak. Dym papierosowy śmierdzi niemiłosiernie. Wędlina pachnie ładnie. Owszem, powie ktoś zaraz, że palenie w miejscu publicznym takim jak przystanek jest zakazane. Niech zatem ktoś taki podejdzie wieczorem do grupki pijanych drechów i zwróci im uwagę, żeby nie palili... Krzyżyk na drogę. Jeśli zatem Unia tak dba o moje zdrowie to niech palenia zakaże i zrobi to skutecznie. Niech wyjdzie taki obrońca mojego zdrowia i własną piersią niech mnie zasłania przed dymem papierosowym i spalinami.

Gdzie tu zatem logika? Palić można ale jeść wędlin już nie? Mieszkać w mieście pełnym smogu można, ale zjeść kiełbasę lisiecką nie? Nasuwa się (odkrywczy wielce) wniosek, że nie o zdrowie nasze tu chodzi. Że całe to gadanie o naszym zdrowiu to jedno wielkie pie...lenie (delikatnie rzecz ujmując). Że nie o zdrowie tu chodzi ale o pieniądze. Branża tytoniowa to miliony Euro zysku. Sprzedaż wędlin tradycyjnych to śmieszne pieniądze. Lobby tytoniowe cze też lobby przemysłowych producentów "wędlin" spokojnie sobie poradzi z Unijnymi regulacjami. Lobby producentów tradycyjnych nawet pewnie nie istnieje, a już na pewno nie ma tylu środków, żeby lobbować skutecznie.

Zdaniem Unii zatem zdrowsze dla nas są wyroby pseudowędliniarskie. Znajdziemy w nich  ok 40% mięsa. Ponadto całe mnóstwo konserwantów - skoro nie wędzimy to konserwować musimy chemicznie. Aby oszukać konsumenta, przepraszam - uzyskać produkt wysokowydajny, dodać trzeba jeszcze zapychacze jak np. guma arabska, guma guar, mączka chleba świętojańskiego itd itp. No i oczywiście soja. Oczywiście modyfikowana genetycznie bo innej na rynku nie ma. Oczywiście zanieczyszczona pestycydami. Do tego MOM, czyli zmielone kości, skóry, jądra, kopytka, pazurki, pióra jak się trafią i inne smakowitości. Jako, że nie ma tam zbyt dużo mięsa i tłuszczu dającego smak dodaje się się glutaminiany i benzoesany sodu oraz inne wzmacniacze smaku i zapachu. Na koniec malujemy całość (sic!) płynnym aromatem dymu wędzarniczego. To taka obrzydliwa maź będąca produktem ubocznym produkcji węgla drzewnego (największym producentem tego paskudztwa w Europie są Niemcy). Taka oto, sztucznie wyglądająca, obrzydliwa i przepaskudna "wędlina" jest według Unii zdrowsza od tradycyjnie wędzonej, składającej się z mięsa i przypraw.

"Dbając" o nasze zdrowie nadal dopuszcza się do sprzedaży chipsy, fast foody, zupy w proszku, produkty pełne tłuszczów trans, napoje energetyczne i żywność głęboko przetworzoną, o której od dawna wiadomo, że jest jedną z głównych przyczyn chorób cywilizacyjnych. Dopuszcza się różnego rodzaju "produkty medyczne" takie jak preparaty witaminowe (jak się okazuje nieskuteczne i wręcz szkodliwe), środki przeciwbólowe (zwalczające skutek a nie przyczynę i niszczące układ pokarmowy silniej niż wędliny) czy całą masę nie do końca przebadanych szczepionek (vide casus świńskiej grypy). I znów wymieniać można długo. Większość "żywności" sprzedawanej w sklepach jest dla nas szkodliwa w stopniu zdecydowanie wyższym niż produkty wędzone.

Jak tak dalej pójdzie to niedługo zakaże się nam picia piwa niepasteryzowanego (bo koncerny piwowarskie będą miały dość konkurencji), ekologicznych warzyw i owoców (bo producenci pestycydów będą stratni), naturalnego masła (bo stracą producenci margaryny)... Na konsumentów się nie patrzy i konsumentów o zdanie nie pyta. Konsumenci nie ma lobby.

Kto więc na zmianach skorzysta? Cui bono? Na pewno nie konsumenci. Na pewno nie nasze zdrowie.

Konkludując mój przydługawy wywód stwierdzam, że mam dość tego typu pomysłów i zamierzam zacząć działać. Tzn. rozpocząć akcję społeczną w celu zmiany bądź uchylenia tej bzdurnej regulacji. Wiem, że zgodnie z unijnym prawem czas na zgłaszanie zastrzeżeń do dyrektywy już minął i teoretycznie nic się nie da zrobić. Ale prawo zmienić można zawsze. Co Komisja Europejska uchwaliła to Komisja Europejska zmienić może. A przynajmniej zastosować twórczą interpretację pozwalającą w dalszym ciągu sprzedawać produkty tradycyjnie wędzone (podobno w przypadku oscypka ma być taka interpretacja). Chciałbym aby moje dzieci idą do sklepu nadal miały wybór czy truć się będą wędliną tradycyjną czy pseudowędliną.

W najbliższych dniach pojawi się na FB strona z zalążkiem akcji społecznej mającej na celu obronę tradycyjnych wędzonek. A potem listy otwarte do Komisji Europejskiej, Parlamentu Europejskiego i naszego rządu. Czy coś to da? Nie wiem. Ale jak nie spróbuję to sobie będę w brodę pluł. Jestem w końcu obywatelem Unii to niech mi się przynajmniej Unia wytłumaczy z bzdurnych poczynań.

Mam nadzieję, że mnie wesprzecie.


2 komentarze:

  1. Gratuluję córeczki :) A co do wędzenia - to jeszcze jeden powód, oprócz termometrów rtęciowych i żarówek, żeby jechać na Białoruś czy Ukrainę.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie :)
    Asia Bojda (dawniej Jelonek)

    OdpowiedzUsuń
  2. A gdyby nasz rząd chciał zadbać o obywateli, to by się tak ochoczo na wprowadzenie tego idiotycznego zapisu nie zgodził. Francuzi mogli, to czemu nie Polacy?
    I niestety, nie wierzę, że jakiekolwiek petycje, listy, podpisy itp. rzeczy coś zmienią, bo wielokrotnie banda z Wiejskiej pokazała, gdzie ma głos ludu: w du....żym poważaniu ma, ot co. Komisja Unii też ma to wszystko w nosie, bo odkąd stworzono zawód "polityk", to się sprawowanie owego musi opłacać. Zatem - kto da więcej, więcej otrzyma.
    Jednakowoż, by nie być strasznie jęczącym, ociekającym pesymizmem potworem, kończę życząc zdrowia (nie tylko Tobie, ale i młodej mamusi i maleństwu), a także powodzenia w rozkręcaniu akcji. Trzymam kciuki, żebym się mogła zdziwić rezultatami :D

    OdpowiedzUsuń