sobota, 10 listopada 2012

Jak zrobić "doskonałe" ciemne piwo a'la Misiowa Piwniczka

Jakieś 3 lata temu Misiowa Piwniczka osiągnęła doskonałość browarniczą i wyprodukowała świetne, mocne ciemne piwo, mocno chmielone, z silnym i wyczuwalnym aromatem miodu. Z różnych względów nie pamiętam niestety receptury więc postaram się przedstawić w miarę dokładnie cały cykl produkcji, nie pomijając żadnych szczegółów, gdyż każdy może się okazać istotny. Jeżeli ktoś wypróbuje i wyjdzie mu dobre piwo to zamawiam sobie buteleczkę- zobaczymy czy komuś się uda powtórzyć tamten smak.

Przechodząc do ad remu jak mawiał klasyk...

Do przygotowania doskonałego ciemnego piwa potrzebować będziemy:

- wolnego dnia, najlepiej sobota- dzień następny spisujemy na straty,
- żony, najlepiej takiej która wymyśli, że w domu trzeba coś zmajstrować- w moim przypadku Gosia wymyśliła, że przyda nam się wisząca biblioteczka,
- taty- do pomocy w montażu biblioteczki i wytwarzaniu piwa,
- drzewca i grotu do włóczni oraz trzpienia do montażu owej broni, (nie wiem na ile to istotne, ale montowałem wtedy włócznię więc może to miało jakiś wpływ na finalny efekt, tj. piwo...)
-  młotka, wiertarki i wkrętarki - niezbędne do montażu biblioteczki i broni,
- rakiji (chorwacki bimber),
- absyntu - najlepiej prawdziwy, czeski- 70%,
- wódki rozmarynowej,
- 5 litrowej beczki piwa- niezłe są niemieckie,
- ze 2 mocne piwa miodowe,
- steki wołowe i dobrą, najlepiej żeliwną patelnię,
- przepis i składniki na jasne piwo typu pils lub lager (dostępne w internecie, kiedyś też zamieszczę),
- brew-kit - czyli puszka z wszystkimi składnikami do wyrobu ok 20 l piwa (to piwo robimy przy okazji, jako że mamy czas- nie używamy tego do produkcji piwa właściwego),
- chmiel goryczkowy i aromatyczny - ok 10 razy tyle ile jest w przepisie na pils,
- ze 3 kg różnych dziwnych słodów piwnych (palony, karmelowy, barwiący, czekoladowy, monachijski- czy co tam jeszcze w piwnicy znajdziemy),
- 2 kg miodu lipowego,
- 2 kg cukru,
- śrutownik do mielenia słodu,
- garnek 20 litrowy,
- fermentory i reszta piwowarskiego sprzętu- opis innym razem.


Zgromadziwszy wszystko co potrzebne przystępujemy do pracy.
Aby robota szła dobrze zaczynamy od degustacji rakiji, wódki rozmarynowej i absyntu (ten ostatni oczywiście przepuszczamy przez ażurową łyżeczkę z cukrem, który następnie podpalamy żeby się stopił do kieliszka, na koniec przelewamy łyżeczkę niewielką ilością wody). Po degustacji przystępujemy do montażu biblioteczki. Jako, że praca przy tym zajmie nam co najmniej 3-4 godziny to w międzyczasie raczymy się piwem miodowym a jak się skończy to tym beczkowym. Musimy wszak pamiętać o naszym głównym celu, tj. o warzeniu piwa. A nic tak o tym nie przypomina jak picie piwa właśnie. Po drodze montujemy grot do włóczni i powoli przygotowujemy surowce do warzenia piwa z brew-kita- podgrzewamy wodę itd.
Po zamontowaniu biblioteczki powinniśmy już dojść do etapu chłodzenia naszego piwa z brew kita i w tym momencie możemy przystąpić do clue programu czyli wyrobu piwa ciemnego. Zanim to nastąpi warto pokrzepić się krwistymi stekami wołowymi smażonymi na żeliwnej patelni i oczywiście jednym (czy dwoma) kufelkami piwa. Po wchłonięciu takiej ilości wspomagaczy powoli wchodzimy na wyższy poziom piwowarstwa a w naszych umysłach zalęga się plan stworzenia piwa doskonałego. Myśl ta przerywana jest jedynie, dość częstymi już, wizytami w ustronnym miejscu gdyż jak wiadomo piwo przyspiesza pracę nerek...
Wracając do tematu.
Pracę nad piwem rozpoczynamy od ześrutowania słodu w specjalnie do tego przeznaczonym śrutowniku (podobne to do ręcznego młynku do mięsa, tyle że większe i dużo droższe). Jak już ześrutowaliśmy podaną w przepisie ilość słodu to zaczyna nam coś nie pasować- przecież tego słodu wcale nie jest tak dużo jak myśleliśmy. Rodzi się pytanie czy nie wyjdzie nam z tego jakaś lura... Przy kolejnym kufelku piwa stwierdzamy, że autor przepisu (jak i zapewne wszyscy piwowarzy robiący jasne piwo w domu) mylił się i podał nam za małą ilość surowca. Nasze piwo to ma być porządne piwo, a nie jakiś sikacz! Udajemy się zatem do piwnicy w poszukiwaniu słodu, który można by jeszcze ześrutować.
Przeszukując piwnicę można natrafić na butelki domowego piwa z poprzednich warek (czyli z poprzednich warzeń). Warto oczywiście skosztować te wyroby aby nabierać inspiracji do aktualnych działań. Znajdujemy kilka słodów, jednak prawie wszystkie są ciemne- palony, karmelowy, barwiący, czekoladowy i jedyny jasny monachijski. Stwierdzamy więc, że równie dobrze możemy zrobić lekko ciemne piwo- a co tam. Na opakowaniach niektórych słodów (szczególnie tych mocno ciemnych) czytamy, że nie powinny one stanowić więcej jak 5% zasypu. Stwierdzamy jednak, że albo producenci się nie znają albo chcą nam przeszkodzić w stworzeniu piwa idealnego. Ignorujemy zatem wszelkie zalecenia producentów i śrutujemy wszystko jak leci. Razem wychodzi nam tych słodów ponad 20 % zasypu. Po tym zabiegu stwierdzamy, że mamy już wystarczającą ilość słodu do warzenia. W tym samym czasie kończymy robić piwo z brew-kita i zwalniamy sobie duży garnek.
Po wsypaniu słodu do garnka okazuje się, że słodu jest tak dużo, że w garnku nie zmieści się zbyt dużo wody. Może się nam pojawić myśl, iż być może ciut przegięliśmy z ilością. Myśl taką winniśmy odrzucić jako nieracjonalną- po prostu nasze piwo będzie bardziej treściwe. Po za tym tworzymy tu arcydzieło i nie przejmujemy się takimi drobnostkami. Tak więc dolewamy do słodu wodę o temperaturze ok 35 stopni i rozpoczynamy proces zacierania. W skrócie polega on na podgrzewaniu brzeczki piwnej i utrzymywaniu odpowiednich zakresów temperatur przez odpowiednią ilość czasu. Proces ten jest dość długi (co najmniej dwie godziny) a najbardziej emocjonującymi momentami są te gdzie zmieniamy temperaturę- czyli generalnie jest dość nudno. W międzyczasie możemy więc dla rozrywki np. napić się piwa. Jednocześnie w kuchni robi się na prawdę gorąco gdyż od paru godzin ciągle coś się gotuje. Nie można też za bardzo otworzyć okien, gdyż to może wpłynąć na temperaturę zacieru. Aby nam nie było zbyt gorąco możemy się schłodzić piwem.
Po skończeniu zacierania przystępujemy do filtracji brzeczki- tego fragmentu produkcji z niezrozumiałych względów nie zapamiętałem zbyt dobrze. Zmęczony już pewnie byłem ;)
Po filtracji dodajemy do powstałego płynu odpowiednią ilość wody i rozpoczynamy gotowanie. Do gotowania należy dodać chmiel. Dochodzimy przy tym do wniosku, że 20 g czy 20 dkg to zapewne jedno i to samo więc wsypujemy 20 dkg chmielu- czyli 10 razy tyle co w przepisie. A co tam, na bogato będzie. Tworząc ideał nie zwracamy uwagi na konwenanse i zasady. Ignorujemy więc konsekwentnie zarówno przepis jak i wszystkie racjonalne pomysły jakie przychodzą nam do głowy. Trzeba działać a nie myśleć...
Podczas gotowania brzeczki możemy się lekko zaniepokoić kolorem piwa, które zamiast słomkowej czy bursztynowej przybrało barwę  niemal czarną. Stwierdzamy jednak, że nie ma się czym przejmować i może podczas fermentacji się rozjaśni. Również konsystencja piwa jest podejrzana- pomimo filtracji płyn jest dosyć gęsty. Oczywiście przekonani o swoim geniuszu piwowarskim nie łączymy tego faktu ze zbyt dużą ilością słodu.
Na zakończenie tego etapu produkcji chłodzimy płyn do temperatury pokojowej, przelewamy do butli lub fermentora, dodajemy uprzednio przygotowaną matkę drożdżową i możemy spokojnie wypić piwko. Należy się nam po ciężkiej całodziennej pracy. Czujemy przy tym, że dokonaliśmy czegoś na prawdę wielkiego. Bałaganu w kuchni nie zauważamy, to rzecz zbyt przyziemna w tym momencie.
Prosimy żonę o odwiezienie taty do domu, a sami staramy się trafić bezpiecznie do łóżka- wskazane jest uprzednie wypicie dużej ilości niealkoholowego płynu i łyknięcie czegoś w stylu 2 kc ;)

Dzień następny, jako nie mający wpływu na proces produkcji pominę milczeniem.

Po kilku dniach (czyli dosyć późno) w piwie pojawia się fermentacja burzliwa. To znak, że dobraliśmy na prawdę twarde drożdże, które poradziły sobie ze zbyt dużą ilością słodu. Fermentacja ta trwa, o dziwo, ze 2 tygodnie (strasznie długo jak na piwo). Zgodnie z przewidywaniami płyn nieco zmienił kolor- wygląda teraz jak ludwik (płyn do mycia naczyń) zmieszany z atramentem. Na wierzchu unosi się kożuszek chmielowego suszu. Po zerknięciu do przepisu ze zgrozą stwierdzamy, że ostro przegięliśmy z chmieleniem. Nie zrażając się tym i ignorując wszelkie obawy czekamy na efekty. Efekty są takie, że z uwagi na olbrzymią ilość słodu użytego do warzenia piwo fermentuje jak głupie...
Pół roku później (czas w jakim z reguły kończy się fermentacja miodu czy wina) zauważamy wreszcie, że piwo przestało pracować (tamto z brew-kita jest już dawno wypite). Następuje moment pierwszej degustacji i zlania piwa. Po pierwszym łyku musimy od razu wypić dużo cukru z wodą albo cukru z herbatą (celowo nie piszę o wodzie/herbacie z cukrem tylko odwrotnie). Napój jest tak gorzki, że nie idzie go przełknąć. Po chwilowej panice uspokajamy się i udajemy, że tak właśnie ma być, panujemy nad całym procesem, to było zaplanowane i w ogóle wszystko ogarniamy - to po prostu mocniej wyczuwalna goryczka i głęboki aromat dobrego chmielu.
W celu ratowania... tfu - dopracowania warki przygotowujemy syrop z 2 kg miodu i 2 kg cukru (miód sycimy, czyli gotujemy zbierając tworzącą się szumowinę). Piwo poddajemy filtracji i wyrzucamy tą olbrzymią ilość pływającego w nim chmielu. Dodajemy syrop do nastawu, zamykamy rurką fermentacyjną i czekamy kolejne pół roku aż przestanie to coś fermentować.

Po tym czasie możemy zdegustować ów osobliwie wyglądający płyn (nadal jak ludwik, może ciut jaśniejszy). Goryczka nadal jest, ale miód i cukier pozwalają to już wypić. Dodajemy więc cukier do butelek, butelkujemy i kapslujemy. Po paru tygodniach leżakowania i wtórnej fermentacji możemy wreszcie na prawdę spróbować co też nam wyszło. Kosztujemy oczywiście z tatą gdyż razem robiliśmy. Żona odmawia degustacji, twierdząc że zapach jest zbyt intensywny- fakt jest mocny.
Gotowy wyrób jest mocno goryczkowy, jednocześnie gorycz jest przełamywana przez słodycz i aromat miodu. Piwo jest na prawdę treściwe i jakby gęstsze niż normalnie. Smak jest na prawdę zniewalający i niepowtarzalny. Kończąc kufelek żałujemy tylko, że nie butelkowaliśmy tego piwa do małych butelek. Wypicie dużej jest problemem, gdyż pod koniec człowiek czuje się mocno... najedzony (sic!).
Druga sprawa to ilość cukru (zarówno ze słodu jak i z późniejszego syropu) która przefermentowała... Po dużym kuflu możemy mieć problem z trafieniem z kuchni do pokoju. Szczególną uwagę należy zachowywać na zakrętach.

Jak dotąd nie udało mi się powtórzyć tego piwowarskiego wyczynu i wątpię czy kiedykolwiek się uda. Choć ostatnio Gosia coś przebąkuje o rozbudowie biblioteczki, więc szansa jest...

3 komentarze:

  1. ja mam wiele pomysłów na różnego rodzaju remonty, przeróbki itp. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam tę opowieść z pierwszej ręki. Do tej pory jedyny komentarz, jaki mogę napisać, to: OH-MEIN-GOTT! :D

    OdpowiedzUsuń