czwartek, 1 listopada 2012

O orgazmie słów kilka...

... kulinarnym oczywiście, bo taki jest temat bloga :-P

A więc jak już kiedyś wspominałem wybraliśmy się z Gosią we wrześniu na Węgry celem odpoczynku, naładowania akumulatorków i oczywiście wypróbowania tamtejszej kuchni i słynnych węgrzynów.

Pierwszym przystankiem na naszej drodze był Eger. Miasto słynne z wina, zabytków i słynnego oblężenia z 1552 r. (garstka bohaterskich Węgrów przez 40 dni opierała się 80 tysiącom Turków; wszyscy Węgrzy byli przy tym ostro zalani- czytaj pokrzepiali się zgromadzonymi zapasami wina). Eger, a przede wszystkim jego okolice są bardzo malownicze i na prawdę można tam odpocząć. Tonące we mgłach Góry Bukowe, olbrzymie winnice wokół miasta i gorące źródła tworzą na prawdę cudny klimat.

Po przyjeździe na miejsce i znalezieniu noclegu (we Wrześniu to na prawdę łatwe) udaliśmy się na pierwszą na Węgrzech wyżerkę. Za radą zakupionego w Polsce przewodnika skierowaliśmy się wprost do najlepszej w Egerze restauracji myśliwskiej- Feherszarvas Vadasztanya (pojęcia nie mam jak to wymówić) przy ul. Klapka Gyorgy. Jak najlepsza to pewnie i nie najtańsza, ale raz na jakiś czas trzeba poszaleć.

Wystrój lokalu typowo myśliwski: akcesoria myśliwskie, jelenie poroża, wypchana padlina (dziki, jelenie, zające) no i wszystko w drewnie. Muzyka na początku z radia, ale jak się trochę klientów zeszło to na żywo zaczęli na pianinie grać- fajny klimat.

Menu w języku polskim więc nie trzeba wybierać potraw na chybił trafił. Gosia wzięła comber jeleni w boczku z gęsią wątróbką oraz krokietami ziemniaczanymi z konfiturą cebulową (tak, jest coś takiego) i sosem borowikowym. Ja zamówiłem "przysmak myśliwego". Do tego degustacja 6 win Egerskich i kieliszek Egri Bikaver do samego obiadu.

Na przystawkę dostaliśmy gorące bułeczki z jakąś paprykowo-pomidorową pastą - całkiem sympatyczne.

A jak przyszedł obiad to się zaczęła poezja smaku i zapachu...

Potrawa Gosi:

wątróbka na prawdę przepyszna (mimo, że oboje wątróbki nie cierpimy), aromatyczna, delikatna- wręcz rozpływająca się w ustach, lekko krwista w środku;
comber jeleni- dobrze zamarynowane, kruche i delikatne mięso z wyczuwalnym aromatem ziół, z zewnątrz ładnie przypieczony, w środku krwisty;
krokiety- chrupiąca skórka, miękki- rozpływający się w ustach środek i cudny aromat cebulowej konfitury, świetnie komponowały się z sosem, może ciut za słone jak na nasz gust, ale Węgrzy soli generalnie nie żałują;
sos borowikowy ze śmietaną i rozmarynem- coś cudownego- jedyne czego można się przyczepić, to że gałązki rozmarynu nie dało się zjeść.

Przysmak myśliwego:

grillowane medaliony ziemniaczane- chrupkie z zewnątrz, mięciutkie w środku - świetnie komponowały się z sosami;
pieczony filet z jelenia- miękki, pachnący wilgotnym, jesiennym lasem, kruchy i cudowny,
szynka z dzika- dzik jak to dzik- porządne, treściwe i aromatyczne mięsiwo - jednocześnie bardzo dobrze zamarynowany, dzięki czemu kruchutki;
schab wieprzowy smażony saute- no dobra, do tego bym się przyczepił bo co robi świnia w przysmaku myśliwego? ale się nie przyczepię bo tak genialnie doprawiony, że nie ma co się czepiać;
gęsia wątróbka równie pyszna co ta u Gosi

generalnie wszystkie mięsa były raczej krwiste w środku, dzięki czemu zachowywały soczystość; jednocześnie nie były gumowate jak często u nas "steki wołowe", a rozpływały się w ustach.
do mojego dania podane były 4 sosy: musztardowy (niezły), paprykowy z dodatkiem kiszonych ogórków (na prawdę ciekawy), myśliwski (czuć, ze robiony na dziczyźnie a nie na jakiejś kostce) i jeżynowy - to po prostu poezja- słodka jeżyna w sosie pieczeniowym idealna do mięs.

Winko do obiadu (Egri Bikaver z winnicy Gal Tibor)- ewidentnie nie jest to to samo co Bikaver z naszej Biedronki czy innego Lidla- jest wyrazisty, ma głęboki smak i przyjemnie wyczuwalne taniny; świetnie komponuje się z mięsnym obiadem

Wina z degustacji (kelner co jakiś czas podchodził z kolejnymi gatunkami wina objaśniając przy tym skąd są i opisując je):

Bolyki Janos- 2011 r., 12% alk., szczep sauvignon blanc, półwytrawne: w zapachu i smaku kwiatowo-owocowe, orzeźwiające; w pierwszym momencie przypomina w smaku młode wino, ale po chwili ujawnia się cudny bukiet dojrzałego wina

Dula Bence- 2003 r., 13% alk., szczep Leanyka, niby półwytrawne, ale w smaku słodkawe, lekko owocowe i delikatne, bardzo przyjemne w smaku- coś jak soczek :)

Bociky Janos, (rocznika nie doczytałem bo się skupiłem na szynce z dzika z sosem jeżynowym), 12% alk., szczep kekfrancos rose- ostry zapach imbiru, w pierwszej chwili smak lekki, owocowy, potem ostry, pozostawiający posmak pieprzu i świeżego imbiru; dobre do mięsiw

do win czerwonych podano osobny kieliszek

Szarvasvadasz - (wino dostępne tylko w tej restauracji), 2007 r., 13% alk., mieszanka szczepów cabernet, merlot, sauvignon i jakiegoś jeszcze o nazwie brzmiącej jak "eszwszszczrsszwshsz" czy jakoś tak, wytrawne-
w zapachu lekko pleśniowy, jak sfermentowane i lekko nadpsute owoce - czuć wręcz "zaduch" w kieliszku ale jednocześnie całkiem przyjemny
bardzo przyjemny i bogaty a jednocześnie specyficzny bukiet smakowy, mocno wyczuwalne taniny i uczucie "ściągania" w ustach na końcu
dla Gosi z kolei smakowało wodniście, dopiero po chwili delikatny smak nad którym przeważały taniny

C.S. Dula- wino noszące nazwę swojego wytwórcy- podobno jakiś wielki znawca win, wykładający enologię w stanach, zdobywający kupę nagród itd.
rocznik 2006, 13,5 % alk., wytrawne, zapach mocno dojrzałej, lekko nadpsutej śliwki, jak to określiła Gosia- na początku nie da się określić a po chwili przychodzi "ściana smaku"; jak dla mnie strasznie trudne do opisania, tak trudne, że aż zajebiste; taniny i specyficzny posmak długo dają o sobie znać;

Fori Leanyka 2011 r. 13%, białe, słodkie- zapach muscatu, tokaju, świeżych winogron- w smaku również wyczuwalne winogrona + lekkie mrowienie/ bąbelki, jakby jeszcze fermentowało, smak słodyczy i słońca- idealne zakończenie.

całość posiłku składała się na jeden wielki KULINARNY ORGAZM i inaczej się tego określić nie da
deseru już nie wcisnęliśmy bo nie było gdzie.

Co do dziczyzny to oprócz niewątpliwych właściwości zdrowotnych i smakowych ma ona jeszcze jedną ważną zaletę. Mianowicie po zjedzeniu podobnej ilości pizzy, makaronu czy nawet wieprzowiny człowiek robi się ociężały, ospały i najchętniej udaje się do łóżka celem zaśnięcia. Dziczyzna natomiast, jakkolwiek sycąca, nie obciąża jednak naszego układu trawiennego- wręcz przeciwnie daje od razu olbrzymi zastrzyk energii. Człowiek czuje się lekki, pobudzony i w ogóle jakoś tak przyjemnie jest.
Tak więc, jeżeli wieczór nie ma się skończyć na li tylko kulinarnym orgazmie to dziczyzna jest wyborem idealnym ;-) Do tego jeszcze nieco wina i wieczór zapowiada się idealnie. (Z winem tylko nie przesadzamy, gdyż jak pisał Szekspir w Makbecie: "pobudza żądzę, a wstrzymuje wykonanie" ;-))

Jednym słowem, jak kiedyś będziecie w Egerze to uderzajcie od razu do wskazanej restauracji nie bacząc na koszty- na prawdę warto.

Reszta relacji z Węgier w kolejnym wpisie. Póki co zgłodniałem od pisania o tych smakołykach więc idę na rosół z kaczki i wołowiny i domowej roboty piwo (nota bene- ponad 2 lata leżakowane w piwnicy i jeszcze żyje :))

2 komentarze:

  1. Masakra. Aż ślinka mi pociekła na samą myśl o dziczyźnie. Miałem przyjemność pokosztowania różnych wyrobów począwszy od pasztetów, przez kiełbasy, szynki i pieczenie na galantynach kończąc. A dobre wino nie jest złe.

    OdpowiedzUsuń
  2. tego posiłku chyba nigdy nie zapomnę!

    OdpowiedzUsuń