poniedziałek, 10 września 2012

i jeszcze o stolycy...

Nie lubię narzekać i miałem już więcej o Warszawce nie pisać ale normalnie nie mogę wytrzymać. Do tej pory jak wspominam tamtejszą restaurację hotelową to mnie trochę trzepie.

Ale przechodząc do "merituma". Zachęceni dostępnym w owej restauracji piwem z browaru Konstancin (pisałem już że dobre?) udaliśmy się po pierwszym dniu szkolenia na kolację. Knajpa w stylu wiejskim, hotel zresztą zwie się Dom Chłopa, przypominająca nieco Chłopskie Jadło w Krakowie (swoją drogą świetne miejsce). Studiując kartę, dość obszerną, wynalazłem coś co każdy szanujący się Miś lubi- półmisek mięsiw z grilla (zwany w owej restauracji "Pieńkiem dla dwojga"...). Opis był wielce apetyczny: grillowana wieprzowinka, pierś z kurczaka i coś co zwróciło moją szczególną uwagę- polędwica wołowa. Do tego gotowane warzywka i zapiekane ziemniaczki.
Ślinianki zaczęły mi ostro pracować i w oczekiwaniu na te pyszności stwierdziłem, że poszaleję i zamówię sobie 50-tkę starki (wódka leżakowana 5 do 50 lat, wytwarzana podobnie jak whisky). Niestety "akurat nie było". Po chwili okazało się że "akurat nie ma" też siwuchy, bimbru ani jakiejkolwiek innej szlachetnej wódki. Jakieś absolwenty czy inne badziewia tylko zostały. Pierwsza lampka alarmowa.
Zamówiłem więc piwo z Konstancina i czekaliśmy dalej.
Po chwili dostaliśmy po małym talerzyku, żeby móc nakładać sobie porcje (czy raczej porcyjki) z półmiska. Druga lampka alarmowa.
No i wreszcie przybył półmisek... Oni tam mają na prawdę spaczone pojęcie wyrażenia "duża porcja". Ledwo by tego starczyło dla jednej osoby. Nawet Gosia stwierdziła, że sama by to bez problemu zjadła.
Pomyślałem, że może chociaż jakość nadrobi ilość ale nadzieje te też były płonne. Wieprzowinka może jeszcze dawała radę, ale kurczak i wołowina już niezbyt. Kurczak, a szczególnie pierś z kurczaka w ogóle średnio się na grilla nadaje- zbyt suchy jest. Co do polędwicy wołowej to kucharz tak się przejął zasadą niesolenia jej przed grillowaniem, że w ogóle zapomniał jej posolić. Również po ugrillowaniu. Popierzyć też zresztą zapomniał. Chyba jedyną jego czynnością było wrzucenie tego gumowatego kawałka mięsa na grilla. Barbarzyństwo normalnie...
Ziemniaków pieczonych za bardzo zepsuć się nie da, ale powalające też nie były. Chyba najlepiej z tego wszystkiego spisali się z gotowanymi warzywami choć przyznam, że mogli je przynajmniej podać ciepłe.
Gdyby nie to, że w ciągu dnia zjadłem dwudaniowy obiad z jakąś przystawką i deserem to bym głodny wyszedł ze tej restauracji.

Dobra, koniec narzekania. Na uspokojenie nerwów przepis na prostą i szybką nalewkę malinową:

Składniki:
1 kg malin
0,5 kg cukru
po 0,5 l wódki i spirytusu

Maliny muszą być świeże i aromatyczne. Myjemy je dokładnie, przebieramy, zasypujemy cukrem  i zalewamy alkoholem. Trzymamy w przezroczystym słoju, w ciepłym słonecznym miejscu (np. parapet) przez ok 3 miesiące. Po tym czasie filtrujemy (dobrze jest odcisnąć płyn z malin, żeby nie tracić nic z cudownego aromatu) i przelewamy do butelek. Trzymamy jeszcze ok miesiąca w chłodnym, ciemnym miejscu. Po tym czasie nadaje się do picia.
Ma piękny, rubinowy kolor i zniewalający zapach malin. Na jesienne i zimowe wieczory jak znalazł. Świetnie  smakuje i doskonale rozgrzewa. Mniam :)

P.S. Nawet nasz psiak ją lubi, jak większość alkoholi zresztą ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz