Od wtorku do piątku bawiłem w „stolycy” na szkoleniu.
Warszawa jak zawsze nie zachwyca- brudno, tłoczno, głośno i generalny bałagan
wszędzie. Nawet rynku porządnego nie ma. Jedyny plus w porównaniu z ostatnią
wizytą to usunięcie z okolic Placu Zamkowego osób zajmujących się
wstrzykiwaniem sobie różnych dziwnych substancji. Teraz sobie publicznie nie
wstrzykują – lepiej się chowają. Zostali za to amatorzy mocnych trunków
spożywanych bezpośrednio z butelki w uliczkach od Placu Zamkowego odchodzących.
Sceneria ta, oraz tłumy osób nie zachęcały do konsumpcji w centrum, mimo iż na
każdym kroku można się było natknąć na dobrą (tak przynajmniej mówią)
restaurację Gesslerów.
Korzystając z okazji udaliśmy się natomiast w miejsce gdzie
zjeść można porządnego, prawdziwego burgera. I nie mówię tu o McDonaldzie czy
innym Burger Kingu z ich malutkimi kotlecikami wsadzonymi w dmuchane bułeczki.
Poszliśmy w miejsce gdzie przy wejściu stoi Harley, na ścianach wiszą pamiątki
po gwiazdach rocka a z głośników wydobywa się porządna muzyka- Hard Rock CafeJ
Zamówiliśmy klasyczne burgery z frytkami- Gosia wysmażonego
ja średnio wysmażonego. Po kilku minutach oczekiwania pojawił się kelner niosąc
na tacy nasze pyszności. 10 uncji (280 gr) soczystej, różowiutkiej w środku i
przypieczonej na zewnątrz, delikatnej wołowiny, do tego plaster wysmażonego
boczku, plaster sera i dwa krążki cebulowe (to ostatnie jak dla mnie mogli
zastąpić normalną surową cebulą), polane (już własnoręcznie) keczupem i
musztardą. Całość zapakowana w solidną podpieczoną bułkę. Do tego grubo ciosane
frytki, miękkie w środku i chrupiące z zewnątrz. Poezja J.
Jak ktoś lubi czasem zaszaleć i zjeść coś niezdrowego to serdecznie polecam.
Przyznać muszę, że tak dobrych burgerów, poza domowymi, nie jadłem. I po zjedzeniu
tej porcji miałem już miejsce tylko na piwo.
I tu warto zaznaczyć , że dostanie w Warszawie dobrego piwa
to kłopot. Przeszliśmy kilka „delikatesów” na Alejach Jerozolimskich i nic.
Schemat zawsze ten sam:
- „Dobry wieczór, czy dostanę u Państwa jakieś dobre piwo,
najlepiej niepasteryzowane?”
- „Eee… kasztelan w puszce?” (oni naprawdę sądzą, że to jest
dobre niepasteryzowane piwo- tylko współczuć…)
- „Czy coś poza kasztelanem?”…
Tu najczęściej
ekspedientka robiła dziwną minę, która miała chyba oznaczać: „O co mu chodzi?
Ma kasztelana, ma żywca i tyskie więc czego mu jeszcze potrzeba?”. W jednym
sklepie ekspedientka postanowiła zapytać współpracowniczkę:
- „Jadźka! Mamy jakieś piwo niepasteryzowane poza
kasztelanem?”
- Jadźka (pociągając nosem i połykając to co pociągnęła):
„Nie wiem, jest to co widać.”
Po tym przejawie wielkomiejskiego podejścia do klienta
zrezygnowaliśmy z dalszych zakupów i udaliśmy się do hotelu. W hotelowej
restauracji miła niespodzianka. Piwo z beczki regionalnego browaru Konstancin.
Nie napisali co prawda, które konkretnie ale ze smaku sądzą jasne pełne.
Przyjemne, lekkie, delikatnie komponujące goryczkę i słód. Czuć, że robione
normalnymi niekoncernowymi metodami. Polecam z czystym sumieniem.
Co do innych Warszawskich „przysmaków” to za mało miałem
czasu żeby ich pokosztować. Ciekawostka, choć raczej na jeden raz, to bubbletea
czyli napój z herbaty, syropu owocowego i kuleczek o różnych smakach. Można się
przyjemnie zasłodzić.
Generalnie cieszę się, że wyjazd dobiegł końca i jestem z
powrotem „na prowincji”, gdzie porcje w restauracjach są normalnej wielkości
(czyli duże) za normalną cenę a w sklepie można kupić normalne piwo.
P.S. Wino nastawione tydzień temu pracuje jak głupie. Dziś dolałem 0,5 l syropu cukrowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz