niedziela, 9 września 2012

Stolyca...



Od wtorku do piątku bawiłem w „stolycy” na szkoleniu. Warszawa jak zawsze nie zachwyca- brudno, tłoczno, głośno i generalny bałagan wszędzie. Nawet rynku porządnego nie ma. Jedyny plus w porównaniu z ostatnią wizytą to usunięcie z okolic Placu Zamkowego osób zajmujących się wstrzykiwaniem sobie różnych dziwnych substancji. Teraz sobie publicznie nie wstrzykują – lepiej się chowają. Zostali za to amatorzy mocnych trunków spożywanych bezpośrednio z butelki w uliczkach od Placu Zamkowego odchodzących. Sceneria ta, oraz tłumy osób nie zachęcały do konsumpcji w centrum, mimo iż na każdym kroku można się było natknąć na dobrą (tak przynajmniej mówią) restaurację Gesslerów.

Korzystając z okazji udaliśmy się natomiast w miejsce gdzie zjeść można porządnego, prawdziwego burgera. I nie mówię tu o McDonaldzie czy innym Burger Kingu z ich malutkimi kotlecikami wsadzonymi w dmuchane bułeczki. Poszliśmy w miejsce gdzie przy wejściu stoi Harley, na ścianach wiszą pamiątki po gwiazdach rocka a z głośników wydobywa się porządna muzyka- Hard Rock CafeJ

Zamówiliśmy klasyczne burgery z frytkami- Gosia wysmażonego ja średnio wysmażonego. Po kilku minutach oczekiwania pojawił się kelner niosąc na tacy nasze pyszności. 10 uncji (280 gr) soczystej, różowiutkiej w środku i przypieczonej na zewnątrz, delikatnej wołowiny, do tego plaster wysmażonego boczku, plaster sera i dwa krążki cebulowe (to ostatnie jak dla mnie mogli zastąpić normalną surową cebulą), polane (już własnoręcznie) keczupem i musztardą. Całość zapakowana w solidną podpieczoną bułkę. Do tego grubo ciosane frytki, miękkie w środku i chrupiące z zewnątrz. Poezja J. Jak ktoś lubi czasem zaszaleć i zjeść coś niezdrowego to serdecznie polecam. Przyznać muszę, że tak dobrych burgerów, poza domowymi, nie jadłem. I po zjedzeniu tej porcji miałem już miejsce tylko na piwo.

I tu warto zaznaczyć , że dostanie w Warszawie dobrego piwa to kłopot. Przeszliśmy kilka „delikatesów” na Alejach Jerozolimskich i nic. Schemat zawsze ten sam:
- „Dobry wieczór, czy dostanę u Państwa jakieś dobre piwo, najlepiej niepasteryzowane?”
- „Eee… kasztelan w puszce?” (oni naprawdę sądzą, że to jest dobre niepasteryzowane piwo- tylko współczuć…)
- „Czy coś poza kasztelanem?”…
 Tu najczęściej ekspedientka robiła dziwną minę, która miała chyba oznaczać: „O co mu chodzi? Ma kasztelana, ma żywca i tyskie więc czego mu jeszcze potrzeba?”. W jednym sklepie ekspedientka postanowiła zapytać współpracowniczkę:
- „Jadźka! Mamy jakieś piwo niepasteryzowane poza kasztelanem?”
- Jadźka (pociągając nosem i połykając to co pociągnęła): „Nie wiem, jest to co widać.”

Po tym przejawie wielkomiejskiego podejścia do klienta zrezygnowaliśmy z dalszych zakupów i udaliśmy się do hotelu. W hotelowej restauracji miła niespodzianka. Piwo z beczki regionalnego browaru Konstancin. Nie napisali co prawda, które konkretnie ale ze smaku sądzą jasne pełne. Przyjemne, lekkie, delikatnie komponujące goryczkę i słód. Czuć, że robione normalnymi niekoncernowymi metodami. Polecam z czystym sumieniem.

Co do innych Warszawskich „przysmaków” to za mało miałem czasu żeby ich pokosztować. Ciekawostka, choć raczej na jeden raz, to bubbletea czyli napój z herbaty, syropu owocowego i kuleczek o różnych smakach. Można się przyjemnie zasłodzić.

Generalnie cieszę się, że wyjazd dobiegł końca i jestem z powrotem „na prowincji”, gdzie porcje w restauracjach są normalnej wielkości (czyli duże) za normalną cenę a w sklepie można kupić normalne piwo.
I jakoś tak w ogóle przytulniej jest.

P.S. Wino nastawione tydzień temu pracuje jak głupie. Dziś dolałem 0,5 l syropu cukrowego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz