sobota, 8 września 2012

"Jak masz za mało wolnego czasu to kup sobie kozę..."

... czyli jak nie wiesz co robić pomiędzy pracą, różnymi prawniczymi robótkami domowymi, doktoratem, odtwórstwem historycznym, jazdą konną, wędkarstwem, domowym wyrobem alkoholi i różnego jedzonka itd, a dodatkowo twój czas na życie rodzinne wynosi jakieś -5 godzin w tygodniu to załóż sobie bloga. Jak go zamkniesz to, zgodnie ze starym żydowskim powiedzeniem dotyczącym kozy, nagle będziesz miał dużo czasu na wszystko i problemy z organizacją czasu znikną...
Ale, jak to mawiał klasyk, "przechodząc do ad remu": blog będzie dotyczył jednego z moich hobby a mianowicie wyrobu trunków wszelakich w domowych warunkach oraz gotowania. A jeśli już o trunkach mowa to i o kuchni słów parę się wspomni bo jedno bez drugiego obejść się nie może. Bardzo subiektywne recenzje "sklepowych" alkoholi też się tu znajdą przy czym od razu podkreślam, że profesjonalnym kiperem czy też sommelierem nie jestem, więc recenzje pisane będą językiem ludzkim bez tych wszystkich niezrozumiałych branżowych sloganów (chyba że będę chciał przycynić że jakiś znam, albo nie będę wiedział co napisać :-P). Jak coś dobrego zdarzy mi się zjeść to też opiszę.
Co z tego wszystkiego wyjdzie- sam jestem ciekaw.

 P.S. Ten blog to nie jest żadna "odpowiedź" na aktualną modę na gotowanie czy inne bzdury. Moda mnie nie interesuje, gotowałem już w szkole podstawowej, trunki robiłem od szkoły średniej (oczywiście nie spożywałem :-P), a w tamtych zamierzchłych czasach nikt o modzie na gotowanie nie słyszał. Nauczyłem się gotować w domu i z domu wyniosłem zamiłowanie do dobrej kuchni. Jak moda na to się skończy to dalej będę gotował, warzył, fermentował itd.

A żeby nie być gołosłownym i nie zaprzepaścić pierwszego zapału to od razu wpis merytoryczny.

Często znajomi, z którymi przyjdzie mi porozmawiać na kulinarne tematy stwierdzają, że nie mają na to czasu i dziwią się, że ja niby mam. Od razu zaznaczam- nie mam. Jak każdy.
Ostatni weekend w założeniu miałem spędzić w spokoju leniuchując razem z Żoną (zwaną dalej Gosią :)). Wyszło jak zawsze. W czwartek i piątek nie było przez cały dzień prądu, robota w firmie Gosi siadła, więc przez całą sobotę i niedzielę Gosia pisała pozwy, umowy i inne prawnicze ciekawostki. Nie chcąc, żeby siedziała nad tym jeszcze po nocach sam też przysiadłem i coś tam prawniczo dłubałem. W międzyczasie wycieczka z psem do weterynarza, dosypianie po piątkowym koncercie Scorpions (nie popisali się jak dla mnie), gotowanie obiadu itd.
Sobota wieczór dzwoni Babcia. Na działce klęska urodzaju, jabłka i gruszki obrodziły a ona już nie da rady tego przerobić... Chcąc nie chcąc, w niedzielę zebraliśmy całą dużą skrzynkę jabłek i małą gruszek w jakieś 15 min. Jabłka mogą sobie spokojnie poczekać (więc stoją grzecznie w piwnicy). Gruszki nie bardzo- zaraz zdechną. Z części gruszek i paru jabłek ugotowałem cały gar kompotu. Nie wiedząc co począć z resztą gruszek zrobiłem to co ludzie robili z owocami odkąd odkryli że się da- wino :)

Poniżej przepis na wino gruszkowo-jabłkowo-miodowe:
Ok 2-3 kg gruszek rozkroić na ćwiartki i usunąć gniazda nasienne (skórka zostaje), wrzucić do gąsiorka,
Ok 1 kg jabłek rozkroić na ćwiartki i również usunąć gniazda nasienne, wrzucić do gąsiorka,
0,5 litra miodu zalać ok 2 l wody, zagotować i zszumować (czyli zbierać powstającą przy gotowaniu pianę aż przestanie się pienić- fachowo nazywa się to syceniem miodu)
 gorącą wodą z miodem zalewamy owoce w gąsiorku i mieszamy
dolewamy osłodzonej cukrem wody (ok 5 łyżek na litr wody) tak, aby ok 1/6 gąsiorka pozostała wolna
przygotowujemy matkę drożdżową- niestety nie byłem przygotowany i nie miałem drożdży winiarskich (dodałem, o zgrozo, piekarniczych- pół łyżeczki świeżych), pół szklanki kompotu i trochę rozdrobnionych ugotowanych owoców + łyżeczka cukru. Drożdże dodajemy jak płyn ma mniej niż 30º C. 
jak matka drożdżowa zacznie pracować, a płyn w gąsiorku ostygnie do ok  30º C dolewamy drożdże do gąsiorka, zatykamy korkiem z rurką fermentacyjną (pamiętamy o wlaniu wody do rurki), odstawiamy w ciepłe ale zacienione miejsce i wracamy do pisania umowy, pozwu czy czego tam jeszcze.

Całość prac czyli zrobienie kompotu i wstawienie wina zajęło mi niecałą godzinę, przy czym w międzyczasie sprawdzałem co jakiś czas postępy prac u Gosi. 
Da się znaleźć czas? Da się. 
Po wszystkim zjedliśmy obiad, poszedłem z psem na spacer, poćwiczyłem i poszedłem spać obejrzawszy wcześniej serial o wrednych prawnikach.

Weekend z głowy, ale za jakieś dwa miesiące będzie pyszne, mam nadzieję, winko. Zrecenzuję jak wypiję. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz